Saga o kontenerze /05.10.2024

Jadę sobie spokojnie rowerem rozmyślając, że w przepastnych sakwach wiozę butelkę po soku, jakieś papierki, ale nie ma miejsca żeby się ich pozbyć w cywilizowany sposób. Wtedy dostrzegam jego! Piękny, żółty kontener na odpady plastikowe. Nonszalancko zatrzymuję się przed nim, elegancko celuję opakowaniem do kosza, kiedy słyszę za sobą grobowy głos.

–Dlaczego pan to tu wyrzuca? – Nagle jakby z ziemi wyrosła, strażniczka lokalnego porządku, obrończyni śmietnika przy działkach, bo dopiero teraz zorientowałem się, że śmietnik znajduje się przed ROD, stowarzyszeniem, które dysponuje niezliczonymi gruntami w centrach miast w Polsce, czym przyprawia deweloperów o uszy czerwone ze złości.

– Bo to śmietnik – Odpowiadam niepewnie, bo już wiem, że nie spotka mnie tu nic dobrego.

– Dzwonię po straż miejską!”

– Okej, ale wyrzuciłem tylko butelkę po soku, a nie zwłoki. Czy naprawdę to konieczne?

– To jest prywatny śmietnik!

Teraz już wiem, że tylko wybrani i wtajemniczeni członkowie ROD mogą korzystać z mocy magicznego kontenera. Tchórzliwie przeprosiłem i uciekłem, ale jeszcze pół dnia oglądałem się za sobą, czy nie ściga mnie pospolite ruszenie działkowiczów uzbrojonych w narzędzia do pracy w ziemi…

Żyjemy w takich czasach, gdzie nie mogę normalnie wyrzucić śmieci, bo kosze publiczne to jakiś zaginiony relikt, a kontenery na śmieci to święte miejsca, które odwiedzać mogą jedynie wybrani. Albo wgl produkować mniej śmieci, ale to już nie jest rozmowa i indywidualnych decyzjach.

Generalnie Dramat / 04.10.2024

W szkole uczyli mnie, że jest epika, liryka I dramat. No to gdzie ten dramat, bo na pewno nie w świecie literatury. Dramat nie jest praktycznie obecny na festiwalach literackich, nie ma na nich też nagród za dramat. (No dobra, Tadeusz Słobodzianek zdobył „Nike” za świetną „Naszą Klasę, ale było to w 2010 roku, czyli 14 lat temu).

Oczywiście mamy też branżowe nagrody, Gdyńska Nagroda Dramaturgiczna w Teatr Miejski im. Witolda Gombrowicza w Gdyni (ale bardzo oddzielona od Nagrody literackiej GDYNIA, żeby nie było, że dramat to też literatura) Aurora w Teatr Polski w Bydgoszczy, Nagroda Dramaturgiczna im. Tadeusza Różewicza w Teatr Miejski w Gliwicach oraz Konkurs na Sztukę Teatralną dla Dzieci i Młodzieży w Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu. Można zgarnąć nawet 50k głównej nagrody. Jest jeszcze Konkurs na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, ale tutaj tekst musi być zrealizowany, są jakieś nagrody za scenariusz, ale znowu konkuruje się z adaptacjami prozy. No i oczywiście Strefy Kontaktu we Wrocławski Teatr Współczesny, które bardziej niż konkursem, są castingiem na tekst wystawiony w tym sezonie w teatrze. Tylko żeby wziąć udział w tym konkursie trzeba już być słynnym (czyli wydawanym) literatem, bo jest tylko dla zaproszonych gości.

No i właśnie przez to, że mamy ograniczone możliwości do papierowego wydawania naszych prac to jesteśmy poza obiegiem literackim nawet bardziej niż współcześni poeci o nakładach 5 egzemplarzy. Oczywiście są wyjątki (dzięki, Epea. Pismo literackie, dzięki, zakład.magazyn, dzięki Dialog. Miesięcznik dramaturgii współczesnej, dzięki Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej, program „Młod(sz)a Polska)

Moja główna działalnością dramaturgiczna, jak się okazało, jest teatr dokumentalny w Teatr na faktach, Instytut Grotowskiego. Wpadłem na pomysł, że skoro spektakle nie są już grane fajnie byłoby te bezcenne świadectwa zachować w formie antologii. Wszedłem nawet na stronę Wydawnictwo Czarne, które wydawało mi się naturalnym wyborem teatru faktu, ale napisali, że przyjmują tylko prozę więc odpuściłem. Rozochocony linkowanym felietonem napisałem też, do Wydawnictwo Warstwy z tą propozycją, ale nie minął jeszcze 3-miesięczny okres na odpowiedź, która jeśli nie nadejdzie mam nie robić sobie nadziei. Duże wydawnictwa odpadają tym bardziej.

Często gdy podekscytowany mówię swoim znajomym z innych dziedzin sztuki, EJ WPADAJCIE NA NASZ NOWY SPEKTAKL, TOTALNY SZTOS, DAWAĆ, ULGOWE WAM ZAŁATWIE NAWET, gaszą mój zapał słowami „no, sorry, ale ja nie lubię teatru”. No i ok, nie ma obowiązku lubić teatru, ale jest mi przykro, że my latamy na wszystkie okoliczne wystawy (chociaż nie zawsze warto), oglądamy nocami nowości kinowe, a w przerwach kartkujemy wszystkie nowości książkowe (aż żałuje, że nie poszedłem na ten kurs szybkiego czytania, który reklamowali w moim gimnazjum.), bo jesteśmy ludźmi kultury, bo wiedzieć co w trawie piszczy to nie tylko przyjemność, ale też obowiązek, bo w teatrze mamy wszystko, i literaturę i muzykę i taniec i plastykę i high modę, no po prostu total-art. Mam poczucie, że żyjemy w swojej teatralnej bańce, totalnie nie zdając sobie sprawy, że to co grzeje nas środowiskowo, na dłuższą metę nikogo nie obchodzi. No chyba, że przemoc w teatrze. Tak jak napisano w felietonie, współcześni poeci czytają chociaż innych współczesnych poetów, a dramatopisarze nie czytają współczesnych dramatopisarzy, bo nawet nie mają takiej szansy.

Być może teatr jest piękny właśnie przez swoją ulotnością, ale w tej ulotności chociaż scenariusz jest szansa zachować. Artyści mówią, że uprawiają sztukę by zostawić po sobie ślad. Ale nie są to na pewno artyści teatralni. W czasie przeziębienia megalomańsko przeglądam swoje dramaty i zauważylem, że wszystkie są pisane „po bożemu”, większość sam reżyserowałem. A różne postmodernistyczne zabawy w odgrzewaną awangardę typu strumienie świadomości, jakieś dziwaczne układki tekstów, polifonie głosów, nawet nie otarły się o realizację, więc być może to jest nasze podświadome i rozpaczliwe wołanie o zapisanie w świecie literackim, bo na pewno nie ułatwia pracy z zespołem aktorskim. A ktoś docenił Joycea to może doceni też mnie. Chociaż docenili też Mrożka i Różewicza. No ale kiedyś to były dramaty, a teraz nie ma. Historie o emigrantach to były ponadczasowe, a teraz jedynie publicystyczna.

Felieton Maciejewskiej

Felieton Buszewicza

W „Żabce” przygody jak w filmie / 22.09.2024

Wczoraj wieczorem jadę ze swoją partnerką samochodem przez tzw. suburbia, kiedy nagle zza horyzontu wyłania się ona, Żabka! Na pewno widzieliście ten sklep, bo jest na każdym rogu. W okolicy roboty mam trzy tego typu sklepy, które zaciekle konkurują ze sobą o klienta, co nie jest proste, bo mają te same ceny i promocje, dlatego uciekają się do… innych metod. No ale to jest opowieść na inną okazję. Żabka, do której się zbliżaliśmy, był to prawdziwy moloch, zielona matka z własnym parkingiem na ok. 5 pojazdów. Obiekt zrobił na mnie wrażenie, nie mniejsze niż kiedyś, gdy w rodzinnym mieszkaniu obudziłem się i zamiast hali sportów walki, do której chodziłem dostawać wpierdol za dzieciaka, okazała się Biedronką.

– Zajedź do Żabki, kupię sobie szlugi. – Głos wyrwał mnie z zadumy nad stanem polskiego handlu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to był początek moich kłopotów.

Wchodzimy do Żabki-Molocha, a tam stado Drillowców czeka na swoje hot-dogi. Znaczy się, nie wiem, czy wszyscy na hot-dogi, bo teraz w Żabce dostaniesz też kebsa, ramen i zapiekankę. Nie wiem też, czy wszyscy byli drillowcami, ale tak mi się skojarzyli z alarmujących nagłówków w gazecie, że drillowcy chodzą po galerii poznańskiej i okradają ludzi. Co mogliby robić w osiedlowej Żabce? Nie powinni straszyć ludzi np. w Magnolii? A wtedy mi się przypomniało, że słynny poznański gangster, Marek F., pseudonim „Western”, ich pogonił. No i może był na tyle skuteczny, że drillowcy przenieśli się z dużych ośrodków handlowych na lokalne centra, mniej chronione i bardziej dyskretnie. Może dlatego też wydają się grzeczni i ułożeni? A może to nie byli wcale drillowcy, tylko zwykłe dzieciaki, które niczym ćmy gromadzą się wokół jedynego punktu światła w osiedlowym mroku?

W Żabce, jak to w Żabce, od razu się weźmie jakąś colę, bo jak weźmiesz dwie, to zaoszczędzisz 50 groszy, jakąś babeczkę, bo słodkie zawsze spoko, ale nie według mojej zbliżającej się cukrzycy, jakiś tam jogurt. No i czekamy przy kasie, aż drillowcy dostaną wyczekiwany, wieczorny posiłek. Oczywiście każdy okraszony dialogiem:

– A jaki sos?

– A jakie są?

– Ketchup, barbecue, czosnkowy, musztarda barbecue i firecracker!

– To czosnkowy.

– Akurat się skończył.

– To amerykański.

– Ale mamy ketchup, barbecue, czosnkowy, musztarda barbecue i firecracker!

– Czosnkowego nie ma?

– No nie ma.

– To jakie są?

I tak mija nam czas na przysłuchiwaniu się przyjaznym rozmowom. Oczywiście moglibyśmy skorzystać z kasy samoobsługowej, ale te cholerne fajki! Nie można ich samemu wziąć, a nie chcieliśmy dodatkowo stresować sklepowej.

I wtedy wchodzi on. Koleś wyglądający, jakby był jednocześnie na fentanylu i amfetaminie. Coś się kręci, obija o regały, ale nikt nie zwraca na niego uwagi, albo udaje, że nie zwraca na niego uwagi. Koleś chwiejnie ustawia się za nami w kolejce. Atmosfera napięta jak przy wspólnym składaniu mebli z Ikei, ale stoimy. Każda sekunda ciągnie się w nieskończoność, tak samo jak nieskończona, ale jednocześnie bardzo krótka, wydaje lista sosów do wyboru. W końcu stołówka zostaje zamknięta, a umęczona pani ekspedientka dochodzi do nas. Aplikacja, nie ma, nie zakładamy, płacimy Blikiem, a co to jest, a dobra, bla-bla i pada sakramentalne:

– Pall Malle cienkie niebieskie?

– Jasne czy ciemne?

– Bez różnicy.

– To jasne.

– Jednak ciemne.

I wtedy ten koleś do mnie:

– Daj mi te szlugi, ziooooom! – Właśnie z takim bardzo długim „O”. Właściwie nie wiem, dlaczego zwrócił się z tym pytaniem do mnie, skoro jedynie asystowałem przy zakupie paczki papierosów za 17,99 i kilku innych rzeczy.

– Nie. – Po prostu powiedziałem i odwróciłem wzrok, żeby go nie prowokować i jednocześnie jednoznacznie zakończyć rozmowę. Ale chyba nie byłem wystarczająco stanowczy.

– To kup mi paczkę.

– Nie. – Powtórzyłem, tym razem spoglądając mu w oczy, jak zawodnik przed walką.

– O ty, kurwa. – Tym razem zwrócił się do mojej partnerki.

– Proszę się odsunąć. – Uprzejmie poprosiła.

I nie wiem, czy chciał jej wyjebać, czy tak bardzo poraziła go jej stanowcza reakcja, bo zachwiał się i wyjebał prosto w kartonowy stojak z Kinder-Niespodziankami. Dopiero teraz ktokolwiek zwrócił na niego uwagę. Wtedy drillowcy zaczęli go prosić, żeby wypierdalał z ICH Żabki, ale trochę tak się zachowywali, jakby się znali. Bo coś tam potem dyskutowali nad morzem czekoladowych jajek i z hot-dogami w rękach.

Zachowaliśmy się mało odważnie, bo po prostu wyszliśmy. Już bezpieczny w samochodzie coś tam przebąkiwałem, że może trzeba było olać już te fajki, pewnie za 200 metrów jest kolejna Żabka, gdzie można to było kupić bez przypału, ale zostałem zgaszony słowami:

– Przecież nie będę sobie odmawiać, tylko dlatego, że jakiś naćpany typ rozpierdala sklep.

No tak, pomyślałem, ale nic nie powiedziałem. Odpalając wiekowego poloneza, rozmyślałem już tylko o tym, że jestem zastraszonym przez dresiarzy w dzieciństwie typem i podziwiam odwagę mojej dziewczyny, która jasno stawia granice.

Na koniec mam jeszcze taką refleksję, żeby nie pracować nigdy w Żabce na Koszalińskiej.

W teatrze jak w korpo? / 27.05.2024

Kiedyś wraz z moimi korpo-znajomymi śmieszkowałem sobie, że w praca metodą SCRUM w teatrze (A tak powstawał spektakl Oresteia pod twórczym zarządem Michała Zadary) skończy się tym, że aktorzy i realizatorzy więcej czasu i energii poświęcą na raport z ostatniego sprintu niż faktyczne budowanie roli czy komponowanie muzyki. Jednak dopiero z wywiadu w Didaskalia Gazeta Teatralna dowiedziałem się, że reżyser nie pojawił się osobiście w teatrze ani razu! Lektura tego artykułu oraz przeprowadzony eksperyment wykrystalizował moje rozważania na temat aktualnej funkcji teatralnego reżysera. Link w komentarzu!

Zawsze najbliższa była mi definicja wyczytana kiedyś w ksiażce „Reżyseria Teatralna” Wojciecha Szulczyńskiego.

„Kierownik zespołu Teatralnego”

Nie Demiurg, Kreator, Wizjoner, ale właśnie przyziemny Kierownik Zespołu Teatralnego. Wydaje mi się to najbliższe, bo trzeba czuwać nad wszystkim czyli budową scenografii, kostiumów, pracą z aktorem, produkcją muzyki i reagować na ewentualne obsuwy i fakapy. Oczywiście im większa produkcja, tym więcej osób, które zdejmują z moich pleców odpowiedzialność, za niektóre sprawy, jednak ostatecznie i tak gdy coś wymaga interwencji to jest to zadanie reżysera, bo taki reżyseroczentryczny teatr jest w Polsce.

W obecnym standardzie pracy nastawionym proces, dialog i partnerstwo reżyser odchodzi od roli wizjonera, na rzecz koordynatora, dzięki temu produkcja spektaklu idzie sprawnie, a premiery nie trzeba przesuwać. Każdy kto uczestniczył w jakiejś aktywności opartej na zasadach demokracji bezpośredniej wie, że wszyscy nie mogą o wszystkim decydować, bo nawet przy dobrze rozwiniętej kulturze debaty trwa to po prostu zbyt długo, dlatego nawet anarchiści postulują system przyznawania mandatów oraz zostawiania decyzyjności w ograniczonym obszarze. Tak więc reżyser staje się koordynatorem, zarządzającym procesem twórczym.

Z drugiej strony potem można przeczytać w felietonach, że nieprzygotowani reżyserowie żerują na zespole albo podsłuchać aktorów na fajce, że ten typ nic nie reżyseruje, sami wszystko wymyślamy.

I tutaj pojawia się pytanie: Gdzie kończy się partnerstwo, a zaczyna żer? Z góry powiem, że nie znam na nie odpowiedzi, ale jest to wyznaczane przez niemierzalny czynnik komfortu pracy.

Kto kogo zablokuje / 25.07.2024

Tak sobie oglądam filmiki Ostatnie Pokolenie i dochodzę do wniosku, że kierowcom totalnie odpierdala. Jak można napierdalać jakieś dzieciaki, bo trzeba chwilę w korku postać? Tutaj zagadka. Przez jaki czas blokują przejazd

a) 12 godzin

b) 20 minut

c) 3 godziny

Prawidłowa odpowiedź to B)

Ciężko tu więc o jakieś racjonalne przesłanki do spryskiwania 20-latek gaśnicą, niczym Grzegorz Braun, kolejny bojownik o wolność indywidualną, czy traktowania gazem pieprzowym. Tak, też zdarza mi się postać w korku i powoduje to pewna nerwowość, ale to co prezentują sobą kierowcy to jest czysty sadyzm. Oczywiście dzieje się to przy milczącej (albo niemilczącej) aprobacie policji. Przypominam też, że blokowanie ruchu to jest WYKROCZENIE, które podlega każe do 500 zł, a nie przestępstwo karane śmiercią, jak chcieliby samochodziarze, którzy chyba za bardzo wczuwają się w rolę samozwańczych wiedźminów broniących święta przepustowość przed protestującymi i samym sobą. Bo pamiętaj, nie stoisz w korku, to ty jesteś korkiem.

No i jak widzę te zacięte w nienawiści mordy, to zaczynam być całkowicie za tymi zielonymi strefami, gdzie auta powinny być zbanowane. Może nie będę mógł sobie pojeździć poldonem po centrum, ale ludzie będą spokojniejsi. Bo patrząc z perspektywy czasu, zwyczajne jeżdżenie rowerem również powoduje nieuzasadnioną agresję, wynikającą chyba jedynie ze stresu poruszania się 4-kółkami.

Już dawno nie widziałem takiego przyzwolenia na bezpośrednią, fizyczną i werbalną przemoc wobec ludzi na żywo, bo w internecie to codzienność. I to bezkarną przemoc, bo pokojowe protesty na tym polegają, że jak ciebie biją to nie oddajesz.

Wrzucam tutaj fotę z tzw. Sit-In Woolworth Lunch Counter z 1960, gdzie czarnoskórzy mieszkańcy siadali przy barze i też byli ofiarami podobnych akcji. Dziś nikt nie mówi, że na to zasłużyli, tak samo jak za 50 lat nikt nie będzie mówił, że napierdalanie ludzi blokujących jezdnię jest ok.

Pamiętajcie o tym, jak w końcu zostaną przejechani, bo do tego zachęcają miłośnicy motoryzacji. I mam nadzieję, że nikt wtedy nie będzie się triumfalnie uśmiechał.

Kto może wieszać się w galeriach? / 24.04.2024

Pracownik działu technicznego Pinakothek der Moderne powiesił obraz swojego autorstwa w galerii. artysta został zwolniony z pracy, a policja wszczęła dochodzenie w drobnej kwestii bezprawnego wywiercenia dwóch dziur w ścianie (xD)

„Pracownik uważa się za artystę i najprawdopodobniej swoją rolę w zespole muzeum uważał za pracę dodatkową, dzięki której miał środki na realizację swojego prawdziwego powołania” — tak dla „Guardian” komentuje Pinakoteka.

To stwierdzenie wydaje mi się zabawne, a jednocześnie przerażające, że temu człowiekowi odbiera się prawo do bycia artystka. A przecież już jedna z najstarszych, arystotelesowka, definicja sztuki, mówi że sztuka to efekt rozumnego wytwarzania opartego na wiedzy i regułach. Czyli określamy czy coś jest sztuką czy nie ze względu na celowość i intencję jego powstawania. A on ponad stu lat, czyli od wystawienia słynnego pisuaru Marcela Duchampa, wiadomo, że artystą może być każdy, a sztuką wszystko i nic, zależnie od kontekstu. Wypowiedź rzecznika Pinakoteki wydaje się nie na miejscu tym bardziej, że obecnie sztuka współczesna kładzie duży nacisk na równość, otwartość, inkluzywność, a galeriach z powodzeniem wystawiani są tzw. „outside artists” czyli osoby bez przygotowania akademickiego. Nie wiem jak w Swajcarii, ale w Polsce artyści sztuk wizualnych w miażdżącej większości oprócz działalności artystyczne mają też „normalną” pracę, bo niemożliwym jest utrzymywanie się tylko ze sztuki, zwłaszcza wizualnej. Więc nie wiem dlaczego rzecznik Pinakoteki ironizuje na ten temat. Czyżby nie wiedział jak wygląda rynek sztuki?

Tym bardziej, że to nie pierwsza tego typu sytuacja. Polskie galerie potrafią reagować na takie subwersywne strategie artystyczne w bardziej elegancki sposób.

W 2012 roku Student ASP, Andrzej Sobiepan, powiesił swój obraz w w Muzeum Narodowe we Wrocławiu. I tak „Polska Biała Zwisłoucha” przez trzy dni wisiała obok prac m.in. Witkacego, Strzemińskiego, Stażewskiego. Dodatkowo artysta nie zgodził się odebrać dzieła. Ostatecznie praca trafiła na akcje @WOŚP, a dyrektor Muzeum nazwał akcje dowcipnym happeningiem.

W 2006 roku Kamil Sipowicz powiesił obraz „Apollo” w Zachęta. Obsługa galerii wykazała się większa czujnością, bo dzieło wisiało tylko godzinę. Ciekawe jest, że ten „Apollo” – patrona sztuki, a logiem wystawy była zaciśnięta pięść z pędzlem – symbol sztuki ulicy. Także w 2006 obraz Rahima Blaka, po podobnej akcji, trafił do kolekcji Muzeum Narodowe w Krakowie

Warto wspomnieć, że prekursorem (przynajmniej tym znanym) był Banksy podrzucał swoje dzieła do najbardziej znanych światowych galerii i muzeów tj. Tate Modern w Londynie, MoMA The Museum of Modern Artw. W paryskim Musée du Louvre powiesił swoją wersję Mony Lizy, która zamiast twarzy miała emotikonę „smile”. Instalację zauważono dopiero po trzech dniach.

Tym bardziej dziwi taka wypowiedź rzecznika muzeum, która tylko pokazuje, że deklaratywnie otwarty świat sztuki współczesnej bywa nad wyraz konserwatywny. Ciekawy jest też background klasowy. Wszystkie wymienione osoby były studentami ASP. W tym wypadku ” ciekawy happening”, a jak zrobił to pracownik techniczny to „UUUU, JAK ON TAM MÓGŁ, SZTUKI NIE SZANUJO”.

Gdzie ci terroryści? / 03.12.2023

Ostatnio znajoma na wieść o mojej przeszłości w ruchu anarchistycznym odpowiada „Dobrze, ze mieliśmy ostatnio szkolenie antyterrorystyczne”. To żart oczywiście.

Niemniej jednak pokazuje pewne klisze utrwalone w masowej wyobraźni. Skojarzenia jakie na podświadomym poziomie linkują nam anarchistów i terrorystów. Podobnie to działa też z muzłumanami, co zbadałem na podstawie ilości memów.

Tymczasem wiemy już, kim jest osoba, która w piątkowy wieczór zastrzeliła dwóch policjantów! Tym razem to Jaszczura i Ludwiczka, znanych prawicowych patostreamerów, liderów tzw. Kamratów.

Przypomnijmy zamachowców ostatniej dekady:

a) Bomber z Wrocławia – Korwinista

b) Brunon Kwiecień – Pomijajac fakt, że w jego szajce był on oraz czterech agentów ABW, nawiązał współpracę z neonazistowską organizacją Blood&Honour.

c) Małżeństwo próbowało wnieść bombę na marsz równości w lublinie – Obrońcy tradycyjnego modelu rodziny.

Tymczasem państwo wspiera i legitymizuje Marsz Niepodległości, a w sejmowych ławach zasiadają osoby, które chcą np. batożyc osoby nieheteronormatywne. Na własnej piersi ich hodujemy.

Chyba więc żyjemy w jednej wielkiej Baudrillardowskiej Symulakrze, a kierują nami nie fakty, ale klisze, uprzedzenia i nietrafione wyobrażenia.

Faszyzm, który nadchodzi / 27.08.2023

Niedawno zakończyłem lekturę książki „Faszyzm, który nadchodzi”, Przemysław Witkowski, czyli zbioru wywiadów ze współczesnymi badaczami ruchów skrajnie prawicowych.

O ile, wydawało mi się, że miałem pojęcie o tym jak działają współczesne ruchy faszystowskie to te rozmowy otworzyły mi oczy np. Na to ile czerpią one z rewolucji kulturowej ’68 roku, jak mocno powiązane są z etno-prawicowym new age, jak tworzą się mity narodowe itp. Jak francuscy postmodernisci dali się wyrolować w walce o dominujący język, i to swoją własną, rozmytą, bronią. A także jakie, wydawałoby się, przezroczyste strategie stoją za wprowadzaniem ksenofobicznych idei w życie.

Polecam każdemu. Tym bardziej, że gdy prawicowy polityk będzie wymachiwał encyklopedia PWN czytając, że ” faszyzm to masowy ruch polityczny, ideologia o skrajnie nacjonalistycznym charakterze, totalitarny reżim polityczny we Włoszech po wyeliminowaniu opozycji parlamentarnej w połowie lat 20. XX w.” I śmiał się, że te lewaki coś tam wymyślają, bo ani nie jest ruchem masowym, ani we Włoszech, ani w połowie lat xx, będzie udawał, że wcale nie jest totalitarny, bo przecież bierze udział w wyborach, a tak poza tym ma inną stylówkę, a hailuje tylko na prywatnych imprezach i to ironicznie, więc na pewno żadnym faszystom nie jest, to warto wiedzieć, że sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, a spektrum współczesnego faszyzmu (neofaszyzmu? postfaszyzmu?) dużo szersze.

Pozostały tylko puste butelki / 3 sierpnia 2023

Tak dobrze się, żyje w kulturze, że wyrzucam hajs do kontenera. Do kontenera na szkło. Hajs w postaci zwrotnych butelek.

Wczoraj znów boleśnie się przekonałem, że w tym kraju chęci budowania ekologicznej gospodarki o obiegu zamkniętym są jedynie deklaratywne.

Zgromadziłem w domu aż kilkanaście butelek po piwie. Niestety w imprezowej euforii nikt ni myślał o gromadzeniu paragonów, co skutecznie uniemożliwiło zwrócenie zwrotnych opakowań. Nawet próba wymiany (chociaż nie wiem kiedy znowu będę miał ochotę na 12 browarów. No ale nie zmarnuje się) była nieudana, bo tej nie przyjmują, tamtej nie przyjmują i właściwie okazało się że musiałbym zabrać te butelki ze sobą. Próba została podjęta w dwóch Żabka oraz lokalnym sklepie monopolowym. Szybki rzut oka na wysokość kaucji zmroziła mnie, bowiem okazało się, że za butelkę handlarze liczą sobie od 1 do 1,2 zł, co pomnożone przez kilka butelek daje całkiem pokaźną kwotę.

Oczywiście jestem przygotowany na rady, że podobno w Kauflandzie niby przyjmują albo ktoś tam słyszał, że w monopolu w Wałbrzychu w sklepie „dresiarska mordowania” też można oddać bez paragonu. Można też zachować się altruistycznie i oddać butelki bez pobierania kaucji, tylko, że też nie, bo pani ekspedientka podzieliła się ze mną poufna informacja, że oni też mają problem z oddawanie butelek do dystrybutora. Naprawdę uważacie, że fakt, że trzeba włożyć aż tyle wysiłku w oddanie butelek zwrotnych to logiczna konsekwencją narracji o recyklingu? Marzy mi się miejsce, gdzie możnaby oddać butelki i inne surowce wtórne. Chyba to się kiedyś nazywało „skup”, ale widać nie wytrzymały wolnorynkowej ekologii.

Może gdybym miał więcej czasu zacząłbym organizować ruch społecznych na rzecz możliwości zwracania zwrotnych opakowań, a tak kolejne kilkanaście butelek skończyło w kontenerze na szkło, a ja jestem uboższy o pół pizzy.

Tu byli, tak stali / 03.05.2023

W tę majówkę zakończyłem lekturę „Tu byli, tak stali” Gabriela Krauzego, wydanej przez Wydawnictwo Czarne. Opis „to inspirowana życiem autora opowieść o trudnej codzienności młodych ludzi skazanych na codzienne kombinowanie i życie poza prawem.„ sugerował, że spotkam się z quasi-dokumentalnym opisem życia londyńskich blokowisk, a powieść rzuci nowe i nieoczywiste światło na rzeczywistość brytyjskich faweli, bo tak przedstawiane jest South Kilburn.

Dostajemy jednak do bólu poprawną historię gangsterską, gdzie protagonista pnie się po drabinie pozycji społecznej w dresiarsko-gangsterskim półświatku. Po drodze napierdala typów, rucha laski, kradnie złoto, jara tyle zioła, że aż dziwne, że jest w stanie w miarę sprawnie przeprowadzać niebezpieczne akcje oraz wykonuje inne przypisywane cool-bandziorom czynności, jak na przykład amatorskie rapowanie. Nie zapominajmy też o supermocy naszego bohatera. Otóż jest on przykładnym studentem filozofii (no dobra, anglistyki, ale filozofia bardziej, by tu pasowała, bo mamy rozważania na temat, jakżeby inaczej, Nietzscheziańskiej idei nadczłowieka oraz właściwie postmodernistycznej myśli o względności zasad moralnych, które w dość prosty i bezpośredni sposób odnosi do swojej pozauczelnianej działalności, brawo). Ten wątek przywodzi mi na myśl powieść „Jestem Kibolem”, Krzysztofa Korsaka, gdzie podobnie skonstruowany bohater, ale jednak kibol i chuligan, jest także nauczycielem historii. Z pozycji tej od lat toczę nieustanną bekę .

<spoiler>
W każdym razie, zgodnie z zasadami dramaturgii, Snoopiacz, zostaje poważanym na ośce gangusem, którego zdradza najlepszy przyjaciel i ląduje w więzieniu. Potem jednak kończy studia i z łezką w oku wspomina tych, co „tu byli, tam stali”, ale już ich nie ma i nie stoją, bo osiedle zostało poddane gentryfikacji. Tak więc coraz ciężej zarobić kosę czy kulkę.
<koniec spoilera>

No i właściwie morał z tej książki jest taki, że fajnie być gangusem i rozpierdalać ludzi, ale w sumie spoko jednak skończyć jakiś humanistyczny kierunek, żeby wieść spokojne, mieszczańskie życie. Jedynie pod ciepłym kocem, z kubkiem kakao w ręce wspominać z uśmiechem na ustach dawne dziesiony i strzelaniny.

Na uwagę zasługuje także, jak obiecuje opis na okładce, brawurowe tłumaczenie londyńskiego slangu. Nie powiem, czyta się nieźle, ale określenia typu „bajeranckie najacze” czy „zaziomować się” budzą skojarzenie, ze starszym panem, który za wszelką cenę chce być młodzieżowy.

Tak więc mamy tutaj, właściwie moralitet, a może antymoralitet, bo jednak patrząc na popularność kina blokowo-gangsterskiego, zespołu rapowego Pro8l3m, No i półironiczna, dresowa moda wśród wielkomiejskiej hipsterski oraz ludzi kultury i sztuki podświadomie wyraża tęsknotę za brutalnym światem, w którym twarda bania i zaciśnięte piersi świadczą o twojej społęcznej pozycji, a nie tam jakieś skomplikowane czynniki jak np. kapitał kulturowy itp. Ogólne romantyzowanie historii o twardych ulicznikach mojej bańce społecznej sprawia, że wszelkie inicjatywy dla mężczyzn, co też mogą płakać, mają przed sobą długą i wyboistą drogą na poziomie zbiorowej podświadomości. O ile nie są jedynie deklaratywne.

A na dowód, że sam zaznałem ulicznego życia, dodaje fote jak mnie trzepią na ośce w środku nocy. Więc sam tam byłem i stałem.

Ucisk porządku / 13.02.2023

Niewiele osób lubi sprzątać, ale jesteśmy do tego zmuszeni, żeby jako tako funkcjonować. Czy zauważyliście jednak, że wszelkie czynności porządkowe nader często są narzędziem represji, stanowią formę kary?

We wszystkich „tradycjach” jak np. wojskowa i szkolna fala, do legendy przeszły już długotrwałe i uciążliwe kary polegające na czyszczeniu czegoś. Żeby było zabawniej bez odpowiednich narzędzi, na przykłas szczoteczką do zębów. Również w więzieniu zamiatanie czy mycie kibla to zadanie upokarzające, które wykonywać ma najsłabszy. Nie ma wątpliwości, że tego typu praktyki nie służą utrzymania porządku, ale swoistej torturze dla „sprzątającego”. W netflixowym filmie stworzonym na podstawie historii o Eksperymencie Standfordskim jest scena, gdzie zmęczonym więźniom klawisze każą ścielić łóżko. A gdy nieszczęśliwcy zrobią, to za chwilę ich praca jest niweczona, a osadzeni są zmuszeni powtarzać ją wielokrotnie bardzo długi czas, co doprowadziło do wycieńczenia psychicznego i fizycznego. Podobnych zabiegów doświadczyłem na jednym z harcerskich obozów, kiedy całe popołudnie spędziliśmy na wywalaniu rzeczy z namiotów, a później ponownym ich układaniu.

Przypomina mi się reportaż Duży Format na temat pracy osób sprzątających (link w komentarzu). Można odnieść wrażenie, że naczelną funkcją sprzątania jest, nie utrzymanie porządku, ale okazanie dominacji. Do sprzątania są zmuszane osoby stojące najniżej w hierarchii. Nawet w teatrze słyszałem anegdoty, że ktoś tam poczuł się urażony, bo sam musiał zamieść po próbie. Skandal. To zdradza dość wiele o naszym podejściu do nieuświadomionej „powergame”, który prowadzimy na co dzień. Nie sprzątamy dla efektu, ale traktujemy to jako środek do podkreślenia własnej pozycji.

Kochani, gdy następnym razem ktoś powie, że musicie iść coś tam pozamiatać zadajcie sobie pytanie dlaczego nie zrobił tego sam. Czy nie jest to przypadkiem wyrafinowana walka o dominację?

Co teraz robisz? / 06.02.2023

TO pytanie: „Co teraz robisz?”. Niegdyś zawstydzony odpowiadałem, że pracuję nad projektem, który mam za 3 miesiące czy tam za rok. Było to półprawdą, bo przecież wstyd się przyznać, że nie jestem tak wziętym reżyserem, żeby mieć spektakl co miesiąc, a większość z wysyłanych przeze mnie eksplikacji i propozycji spotyka się z nieprzyjemnym, głuchym milczenie. W pozyskiwaniu grantów i stypendiów też mam średnią skuteczność, a zdarzyło mi się też dostać nagrodę teatralną na realizację spektaklu bez jego finansowania.

Tak więc przez ostatnie dwa lata pracowałem w BWA Wrocław Główny jako asystent ekspozycji, a co ciekawe był to bardzo płodny artystycznie dla mnie czas. Teraz osiadłem w mojej drugiej, macierzystej uczelni Akademia Sztuk Teatralnych – Filia we Wrocławiu, ale kariera nieco wyhamowała. Jednak jest to kwestia ogólnej koniunktury na rynku sztuki, która nigdy nie była zbyt dobra, a mam wrażenie, że teraz jest dramatycznie zła.

I jakoś tak to się toczy powoli. Jak się nie wali 5 spektakli w roku albo jednego za 100 kafli rozsądnie jest mieć finansową bazę. Nie wiem dlaczego to takie wstydliwe. W Niemczech jest bardzo wielu aktorów i aktorek kontraktowych dlatego nie budzi to w osobie zapytanej aż takiego poczucia dyskomfortu. Wielu z nich pracuje w „normalnej” pracy.

W Polsce praktycznie nie spotyka się etatów dla reżyserów, a jeśli już to ubrane w administracyjno-managerską nomenklaturę. Ciężko powiedzieć, że np. „Kierownik literacki” czy „specjalista ds. Multimediów to jest stricte reżyserskie stanowisko. Aktorzy mają nieco lepiej, chociaż liczba etatów nawet w małym stopniu nie odpowiada na podaż. A po ostatnich, jeżących włosy na całym ciele, doniesieniach apropo teatralnego metoo nie jestem pewien czy utknąć na lata z przemocowym dyrektorem w mieście, gdzie są 3 knajpy na krzyż to taka atrakcyjna droga zawodowa. Ratuje nas telewizja, lepiej płatna i wbrew pozorom całkiem dostępna dla twórców.

Tak więc zrzućmy jarzmo wstydu, że nie robimy sztuki 24/7 przez 365 dni w roku. Na to mogą pozwolić sobie naprawę nieliczni. Odpowiadajmy bez zakłopotania przy pytaniu „A co ty teraz robisz?”. Naprawdę, aktor, reżyser, dramaturg, scenograf, kompozytor to nie są najważniejsze zawody na świecie. Kontakt z „normalnym” światem poszerza naszą wrażliwość. A my dalej ciułajmy rzeczy piękne i ważne. Chociaż dobrze, żeby były odpowiednio wynagradzane, bo wbrew obiegowej opinii teatr nie jest tylko pretensjonalnym hobby.

Represje czytelnicze / 05.02.2023

Dzisiaj doniesiono na mnie że czytam książkę , a dokładniej zbiór komiksów z mojego ulubionego uniwersum fantasy, „Kaczor Donald”.

Nie wiem czy święte prawo saunowania zabrania czytania, jednak jako że w holu wisi wielką tablica z napisem WEŹ ZE SOBĄ RĘCZNIK, NAPÓJ, KLAPKI, LEKTURĘ wnioskuje, że nie.

Jednak rozumiem, że literatura (nawet tak pulpowa) może wprawić niektórych w dyskomfort, podświadomy strach. Podobno słowo pisane ma moc wyzwalania umysłów. Chociaż nie podejrzewam o to akurat Kaczora Donalda.

Tak więc sytuacja jest coraz bardziej napięta. Odkąd wobec posiadaczy kart Multisport jest pobierana opłata za parking w wysokości 5 zł oraz za ceremonię (dla niewtajemniczonych puszczanie zapachów i machanie ręcznikiem do muzy w saunie) w wysokości 10 zł. Myślę, że jest to niewiele dla pracowników korporacji technologicznych, ale wyraźnie stawia ich w pozycji niższej niż osoby osoby, które mają karnety/bilety bezpośrednio od wrocławskiego aquaparku. Jest to szczególnie bolesne dla osób nieprzyzwyczajonych do swojego nie-uprzywilejowania.

Tym sposobem miejsce relaksu i odpoczynku stało się polem walki klas. Napięcie narasta, czy czeka nas rewolucja?

P.S. Ale mogliby jednak zbanować ten plebs z multisporta, bo tłok jest jak w tramwaju o 16:30 xD

Powrót do Barbera / 23.10.2023

Po ponad dwuletniej przerwie powróciłem do zakładu fryzjerskiego o nazwie związanej z bronią palna. Wybór na nich padł, że względu na odległość bliska miejscu pracy, dzieki czemu można było ogarnąć łepetynę po drodze do domu.

Po wejściu do przybytku przywitał mnie chłopak w czapce-złodziejce, którego stylówkę właściwie pasowała do tego miejsca. Podłoga i fragmentarycznie też ściany pokrywały różne szlaczki i wzory przywodzące na myśl malowidła w jaskiniach czy bunkrach zeskłotowane przez tajemnicze organizacje o podłożu religijnym. W honorowym miejscu znajdował się malowany portret Królika Bugsa ze złotym kajdanem z złotym symbolem BitCoina na klacie. Na półce zaś różne bibeloty w klimacie voodoo i steampunk. , głośników dopływała zaś rap, troche gangsterski, a trochę taki jaki można usłyszeć w klubach na Pasażu niepolda. Warto zaznaczyć, że lustra były spowita sztucznymi pajęczynami. Nie wiem jednak czy to staly element wystroju czy pokłosie zbliżającego się święta Halloween.

Po krótkiej chwili oczekiwania przystąpiliśmy do sedna, czyli strzyżenia. Czapka złodziejka okazała sie jednak modnym nakryciem głowy „beanie”, którego geneza wywodzi się od amerykańskich marynarzy, którym wiatr zrywał czapki z głów, dlatego odcinali im daszki. Dowiedziałem się, że całe życie popełniałem błąd, wymuszając na fryzjerach zaczes „do góry”, a’la quiff, bo mam kręcone włosy i słabo się to będzie trzymać. Chłopak zwróci też uwagę na mój naturalny przedziałek po środku głowy, , którego powodu, po dłuższym okresie nieścinania włosów wyglądam jak słynny bohater serialu „M jak milosc”, czyli Marek „W serce czesany” Mostowiak. Byłem zdruzgotany tą wiadomością, jak każda osoba, która dowiaduje się, że całe życie robiła coś źle. Zdecydowaliśmy się na fryzurę klasyczna, cokolwiek to znaczy. Byłem jednak zbyt załamany, żeby oponować.

Po ok. godzinie skomplikowanego przedsięwzięcia kiedy młody człowiek w czapce złodziejce, przy akompaniamencie rapu, operował ostrymi przyrządami przy mojej twarzy, strzyżenie zostało zakończone. Wyglądałem jak zawsze, więc dalej nie wiem czym się różni quiff od fryzury klasycznej, ale zrzucam to na karb mojej ignorancji.

W każdym razie:

Wystrój 7/10 – pomimo zarysowanego charakteru, miejscu brakuje jednak szlifu, żeby totalnie wejść w ten eklektyczny, ale jednak w jakimś sensie spójny klimat. Na plus akceptowalne stężenie testosteronu w lokalu.

Strzyżenie 8/10 – trochę długo, ale efektownie.

Idzie mi coraz lepiej. Od oldskulowych harleyowców-korwinistiow trafiłem do wanna-be gangsterskiego lokalu. Czyli posuwamy się na przód na osi czasu.

Koordynator z kosmosu / 22.01.2023

Dzisiaj usłyszałem anegdotkę, w której Paul Verhoeven – reżyser, scenarzysta, producent pracując przy filmie „Żołnierze kosmosu” w geście solidarności z aktorkami w scenach rozbieranych sam się rozbierał.

Na pierwszy rzut oka zabawna anegdotka, jednak wystarczy chwilę o tym pomyśleć, że reżyser biegający z kutasem podczas tzw. scen intymnych raczej nie wpływa pozytywnie na komfort pracy.

Tak to jest z tymi anegdotkami o starych mistrzach kina i teatru. Wydają się zabawne, ale po chwili zastanowienia dotyka mnie wszechogarniające poczucie cringu. Szkoda, że w 1997 roku nie było jeszcze takiego zawodu jak koordynator intymności. Na pewno przydałby się na planie „Żołnierzy Kosmosu”.

Zupą w konserwę / 26.10.2022

Widać, że sprawa rzucaniem zupą w sztukę, a konkretnie w słynne słoneczniki Van Gogha nadal rozgrzewa do czerwoności opinii publiczną. Podobno jestem człowiekiem sztuki (xD) to czuje się rozgrzany tym bardziej!

W XX wieku różnego rodzaju ruchy awangardowe doprowadziły do niewyobrażalnego rozszerzenia się granic sztuki. Pojęcie reprezentacji stało warunkowym i na tyle zależnym od kontekstu, że już wszystko, każdy obiekt mógł zostać nazwany sztuką. Niezwykle ważną rolę odegrała oparta na grze znaczeń sztuka konceptualna. Tym bardziej działanie zmieniające znaczenie mocno osadzonych w naszej kulturze prac jest sztuką. No i użycie zupy pomidorowej, z jednej strony kojarzącej się ze słynną puszką zupy Andy’ego Warhola, z drugiej nawiązująca do tematu marnowania pożywienia i tematu głodu w krajach trzeciego świata. Iście intertekstualna gra.

Ogólnie obcy mi szacunek dla autorytetów pozwala mi cieszyć się z każdej akcji, która podważa status quo skłaniając do refleksji nad tym dlaczego coś jest uznane, nawet jeśli słusznie warto znać powody.

Uważam też, że także w kontekście aktywizmu akcja była nadzwyczaj udana. Który protest klimatyczny odbił się aż tak szerokim echem? Ja sobie nie przypominam. A właśnie rozgłos jest głównym celem aktywistów. Nie są oni politykami, którzy muszą przymilać się wyborcom, którzy wyniosą ich do władzy, by można zrealizować swój program. Aktywiści mogą działać tu i teraz. Ważne, żeby mieli działaczy. A do tego potrzebny jest rozgłos.

Wiele głosów słyszałem, że „UUUU, TO ZNIECHĘCA DO RUCHU KLIMATYCZNEGO”. Nie jest to prawdą. Po pierwsze, żeby się do czegoś zniechęcić najpierw należy to popierać. Raczej nie słyszymy „byłem działaczem klimatycznym, ale ta akcja mnie zniechęciła”. Opinie o tych gópich aktywistkach jest wypowiadane, prawie zawsze, w złej wierze. Ma na celu jedynie zdyskredytowanie politycznych przeciwników. Tym bardziej, że historia pokazuje, że radykalne działania przysparzają zwolenników frakcjom umiarkowanym, a nie radykalny (Okno Overtona). Na przykład Tak samo mówiono o Marinie Lutherze Kingu, a jednak mimo, że ten marsz na Waszyngton taki radykalny, a zamieszki wtedy miały nieporównywalnie większą skalę niż te z 2020 roku, to ustawa o prawach obywatelskich została podpisana dwa miesiące później! Dzisiaj King jest mainstreamową ikoną walki o pozytywną zmianę.

Z drugiej strony spójrzmy na, zaginioną w medialnej przestrzeni, Gretę Thunberg. Ciężko sobie wyobrazić bardziej sofciarski protest niż siedzenie na ulicy z tabliczką i przemawianie. A pamiętamy jakie emocje to wywołało, jaki hejt wzbudziło. Jeśli chcemy zmiany bycie grzecznym i merytorycznym na pewno nie pomoże. Bycie niegrzecznym i merytoryczny, być może.

Taktyka nieposłuszeństwa obywatelskiego jest genialna w swojej prostocie. Robienie nieszkodliwych, ale zakazanych rzeczy w słusznej sprawie. Na przykład jako czarni w latach 60 siadamy w knajpie dla białych i odmawiamy wyjścia dopóki nie zostaniemy obsłużeni. Oczywiście zostalibyśmy wyniesieni przez policję, jednak w powszechnej świadomości rodzi się empatia, „Złamali prawo, ale czy zrobili coś złego”? Podobny mechanizm działa tutaj „Oblały zupą szybę, ale czy to naprawdę coś złego?” Jeśli uważasz, że tak to warto zastanowić się na swoim moralnym kompasem i przywiązaniem do pisanego prawa. Tym bardziej, że koło historii jest po naszej stronie. Nie wyobrażam sobie, żeby za 100 lat ludzie mówili „UUU, DOBRZE, ŻE NIE SŁUCHALIŚMY TYCH DZIAŁACZY KLIMATYCZNYCH, DZIĘKI TEMU ŻYJEMY W JAKIEJŚ POSTAPOKALIPTYCZNEJ DYSTOPII, ALE PRZYNAJMNIEJ NIE WYLEWAJĄ ZUPY I NIE LIKWIDUJĄ MIEJSC PARKINGOWYCH”. Sprawa jest z góry wygrana. Pytanie tylko jakim kosztem. No i czy nie będzie już za późno?

Dodatkowo scena z Jokerem, prawdziwym neofuturystą!

P.S. Tak się nakręciłem, że zaraz idę do panoramy racławickiej wylać zupę. A może do jakiejś galerii sztuki współczesnej? Tam powinni to bardziej zrozumieć, więc mniejsza szansa na przypał.

Film autonomiczny od literatury? / 10.08.2022

Teatr stał się autonomiczny wobec literatury na początku XX wieku. Nikt się nie przejmuje czy hamlet jest czarny albo czy lata w kosmosie, śnie lub innym wymiarze.

Tymczasem film nie dorósł do tego nawet w roku 2022. We wszystkich opartych na literaturze produkcjach czytam masę narzekań, że w książce napisano „była najpiękniejsza kobieta na świecie”, a aktorka nie dość, że nie najpiękniejsza na świecie, to jeszcze ma za dużo pigmentu w skórze. Albo „książka była lepsza”… Jakby medium filmowe i literackie były porównywalne.

Życzę wszystkim filmowcom, by uwolnili się spod jarzma literatury i realizmu.

Bez pracy / 16.08.2022

Nie wiem dlaczego moje skromne, abstrakcyjnego, marzenie, żeby ludzie nie musieli pracować jeśli tego nie chcą, często spotyka się z nieprzychylnymi reakcjami otoczenia.

Szczegónie, gdy jestem atakowany reklamami „zostań rentierem przed 30”. Nawet wszechobecny marketing kursów programowania często jeet pisany w stylu „pracuj mało, zarabiaj dużo”. Albo olbrzymia popularność seriali typu „Żony Hollywood” czy ekscytacja życiem tzw. Trust fund kids, których życie wydaje się być jedną wielka impreza. W „Modzie na sukces” też rzadko widzimy Foresterow przy pracy. Podziwiamy ludzi którzy posiadają zasoby, często błędnie utożsamiając je z ciężka praca.

Czyżby niemożliwe do zrealizowania marzenia o beztroskim i dostatnim życiu były uciszane kultem zapierdolu?

Wstyd” / 22 lipca 2022

Podczas wykonywania różnych domowych i nieprzyjemnych czynności odpaliłem sobie serial animowany z uniwersum gwiezdnych wojen. By śledzenie losów bohaterów o nadludzkich mocach oraz ich nikczemnych przeciwników nie wymagało od emnie nadmiernej koncentracji włączyłem polski dubbing. Poczułem ukłucie wstydu. Że jak to tak, młody, wykształcony, z wielkiego ośrodka, z certyfikatem językowym kaleczy uszy dubbingiem? Jednak było całkiem spoko, głosy postaci nie gryzły się z fizjonomia animowanych bohaterów. Wiernie też oddawały emocje. Zacząłem zastanawiać się dlaczego odruchowo się zawstydziłem, mimo, że w domu nie było nikogo oprócz kotów, których raczej nie podejrzewałbym o opinię na ten temat.

Najbardziej irytująca mnie cechą jest restrykcyjne przestrzeganie drobnomieszczańskich konwenansów połączona z małostkowością. Objawia się to np:

– Złośliwym komentowanie, bo ktoś oglądał jakiś film z dubbingiem.

– Kręceniem dramy w pubie, bo ktoś zamówił piwo z sokiem.

– Hołdowanie jakimś bieda-dżentelmeńskim modowym zasadom, jak np. Rozpacz, że ktoś założył szelki do spodni że szlufkami albo nosi brązowa marynarkę po 19:00.

– Upominanie innych, że poprawiają makijaż czy fryzurę w miejscu publicznym, bo podobno nie można.

Itp. Itd.

Nie widzę innego powodu dla przestrzegania tego typu rytuałów niż sygnalizowanie przynależności do tej lepszej części społeczeństwa oraz rozpoznawanie swoich.

Istna pedagogika wstydu. Co więcej bardzo skuteczna skoro 30-letni chłop poczuł się zawstydzony, że ogląda bajkę z polskim dźwiękiem.

O schudłeś” / 22 maja 2022

Za każdym razem gdy słyszę „O, schudłeś” (co nie jest prawdą), mam wrażenie, że w zbiorowej świadomości moich znajomych jestem jakimś potężnym grubasem, a zawsze gdy widzą mnie na żywo są zaskoczeni, że jednak nie.

Uzależnienie od kawy / 14 lutego 2022

Mam poczucie, że 90% Polaków jest kulturowo i psychicznie uzależnionych od kawy.

Czy rząd nie powinien się tym zająć? Może jakieś kampanie profilaktyczne czy coś. Np. pogadanki w szkołach, że można normalnie pracować bez kawy. Albo spotkania w korpo zachęcające do rezygnacji z tej używki. Albo w drugą stronę. Klipy z frazesami w rodzaju „Nie mów do mnie przed pierwszą kreską”. Może nawet wypuścić serię koszulek i eko-bawełnianych toreb.

Już nie mówię o bardziej radykalnych środkach jak ograniczanie dostępu do ekspresu. To mógłby być początek rewolucji. O ile uzależnienie nie jest tak głębokie, że kawosze powróciliby do picia ordynarnej parzochy.

„Przepraszam za spóźnienie, musiałam napić się kawy”
„Muszę wyjść na chwilę napić się kawy”
„Zrobię to jak tylko dopiję kawę”
 
Pierwsze co robią po przebudzeniu się to w swoim turbo-ekspresie za cenę małego mieszkania muszą przyrządzić sobie filiżankę, koniecznie aromatycznej, kawy. Kolejna z papierowego kubka człowieka sukcesu w drodze do pracy, w której wszyscy na nich czekają. Kolejna w pracy. Potem jeszcze jedna, jeszcze jedna, jeszcze jedna… Potrafią przerwać czynność, od której zależy bezpieczeństwo i życie bliźnich, by tylko przyjąć kolejną dawkę ulubionej substancji!
 
Zawarta w kawie kofeina wpływa na ośrodkowy układ nerwowy, działą pobudzająco, zwiększa uczucie lęku i niepokoju, zwiększa zapotrzebowanie na tlen. Powoduje uzależnienie fizyczne!
 
Kawosze to pospolici narkomani. Co gorsza jest to powszechnie akceptowane społecznie. Jeśli dany osobnik powie, że coś nie jest zrobione albo totalnie spartolił zadanie, bo był na kawie wszyscy ze zrozumieniem kiwają głowami. Albo latają jak po dużej dawce ciężkich dragów, nakręceni kofeiną, która niszczy ich organizmy. Wszak jeden kubek zwykłej kawy zawiera aż 200mg substancji o działaniu psychoaktywnym (espresso, aż 1050mg!). Śmiertelna dawka to 80g! Ci ludzie świadomie ocierają się o śmierć. Czy z podobnym zrozumieniem spotykają się narkomani i alkoholicy?
 
„Nie przyjdę dzisiaj, bo wczoraj zajebałem się w trupa, a chleję od przebudzenia”
„Musiałem sobie wciagnać kreskę koksu dla polepszenia nastroju i latam jak pojebany”
„Mam szczękościsk, bo musiałem walnąć pigse”
„Słabo spałem, muszę iść na kreskę fety”
 
Nie bez powodu aż do XVI wieku kawa była uważana za napój szatana. Niestety papież Klemens VIII (prawdopodobnie narkoman) zalegalizował ją dla dobrych chrześcijan przyczyniając się do powszechnej degeneracji społeczeństwa. Więc jeśli ktoś zapyta, czemu żyjemy w społeczeństwie ćpunów bez wahania można wskazać winnego.
 
Kawa powinna zostać zdelegalizowana, bo niszczy ludziom zdrowie, oraz ma negatywny wpływ na życie społeczne i zawodowe.
 

Wyprawa do Barbera / 25.05.2021

Ostatnio stwierdziłem, że postaram wyglądać się jak cywilizowany
człowiek. Chciałem ogarnąć włosy i brodę, bo miałem już
aparycję Rumcajsa z rzacholeckiego lasu. A nie byłem jednak
szlachetnym rozbójnikiem, ale prostym chłopakiem z wrocławskiego
blokowiska. Dlatego też wybrałem się do osiedlowego BARBERA. Drzwi
otworzył mi facet wyglądający jak larp amerykańskiego Harleyowca
z amerykańskich filmów, który nonszalancko palił IQOSA. Ten
elektroniczny podgrzewacz tytoniu, to jedyny atrybut, który trzymał
go we właściwej epoce. Nie miałem jednak szczęścia być
strzyżonym przez harleyowca, tylko sympatycznego młodego chłopaka.
Było nawet całkiem okej, poza tym, że cały czas spoglądała na
mnie czaszka jakiegoś rogatego zwierzęcia, goła baba, statuetka
„orły fryzjerstwa” i jeszcze kilka super męskich atrybutów.
Nawet fotel był wystylizowany na motocykl, a z głośnika sączył
się Daddy rock. Tak, dokładnie ta muzyka, o której niektórzy
mówią, że tamto to było, a teraz to już nie ma muzyki. No i
tabliczka dobitnie i literalnie informująca, że to jest miejsce P R
A W D Z I W E G O faceta. Poza tym, że wskaźnik testosteronu wybiło
mi poza skalę (a to nie przypadkiem ten hormon powoduje łysienie?
Sami podcinają gałąź, na której siedzą.) było całkiem miło.
Jednak przez cały czas trwania operacji miałem szansę odświeżyć
sobie klasistowskie, korwinistyczne poglądy, którymi z lubością i
z rozmachem wymieniali się pozostali bywalcy tego ociekającego
testosteronem miejsca.

Moja ocena?

1. Wystrój 2/5 –
jednak kiczowate i to nieironicznie

2. Strzyżenie 4/5 –
nawet ładnie wyglądam, ale dalej sam nie umiem ich układać i
niedługo zrobi mi się fryzura a’la Marek Mostowiak.

3. Konieczność
wysłuchiwania naiwnych i nietrafionych diagnoz na tematy społeczne
i polityczne? 0/5

+1 za stylówkę
harleyowca.

Średnia: 2,33/5

P.S. Następnym
razem idę do normalnego fryzjera, bo takie dawki męskości nie są
na mój organizm. Jeszcze całkiem wyłysieje

 
 

pl_PLPolish